Sztukę Kintsugi znacie?
To uważne, powolne naprawianie, które tworzy coś nowego, jednocześnie starego i równie pięknego.
Przypomina mi to drogę do siebie, małymi krokami, cierpliwie, sklejamy nasze złamane serca, uczymy się z kryzysów i odradzamy na nowo. To też opowieść o upływie czasu. To także opowieść o upływie czasu. Zamiast ubolewać nad „zębem czasu”, który kruszy młodzieńcze piękno, uczmy się kintsugi.
Z każdej trudnej chwili, kryzysu i upadku możemy wyjść silniejsze. Kintsugi przypomina, że zamiast się roztrzaskać, możemy z tych fragmentów budować siebie na nowo. Złote linie w miejscach pęknięć to ślady naszych emocji i doświadczeń – zarówno tych trudnych, jak i radosnych. To nasza historia, pełna znaczeń. Bez pęknięć może byłybyśmy gładkie, ale pozbawione głębi, biernie czekające na życie.
Życie trzeba przeżyć, a nie tylko przetrwać. To oznacza, że musimy się czasem potłuc, bo inaczej się nie da. Akceptując życie z jego bólem i trudnościami, uczymy się składania siebie na nowo. Unikanie bólu i ryzyka tylko nas usztywnia i odbiera siłę. Paradoksalnie, cierpimy najbardziej, gdy próbujemy unikać tego, co nieuniknione.
Podejmowanie decyzji, które mogą prowadzić do „potłuczenia”, jest trudne, ale brak decyzji bywa jeszcze trudniejszy. Im bardziej ryzykujemy, tym mocniej się trzymam-paradoks, ale prawdziwy. Lęk przed nieznanym jest naturalny, ale nie może przejąć kontroli nad naszym życiem. Bo wtedy to już nie jest życie, tylko jego namiastka. Cierpimy, gdy staramy się unikać potłuczenia. Sprawdzanie siebie w życiu to jedyna droga do budowania własnej wartości.
Kluczowe w Kintsugi, jak i w życiu, są czas i cierpliwość. Na skróty się nie da. Spójrzcie na Japończyków – ile uważności i szacunku w ich pracy. Droga do siebie nie jest łatwa. Pełna zakrętów i upadków, ale prostsza niż ucieczka. Bo cena za nieżycie jest dużo większa.
Co więc nam zostaje? Cieszyć się chwilami naszego istnienia. Życie bywa kruche i trudne, ale nadal piękne. A gdy się potłuczemy, sztuka Kintsugi pokaże nam, jak złożyć się na nowo.
Czyli zaczynamy wszystko od akceptacji tych naszych pęknięć. I pewnie już tu zaczynają się na dla wielu z nas schody. Tak?